Sumówko-Kraków-Zakopane

 

…wędruję sobie wakacyjnie po klimatycznych uliczkach Krakowa w piękne słoneczne jesienne dni… przyglądam się zabytkom, podziwiam koniki pracujące w paradnej gali, popijam kawę w ulubionych krakowskich zakątkach… 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

… przemierzam tatrzańskie bezkresne szlaki, cieszy mnie błękit nieba, niesamowite piękno gór, mgły snujące się między szczytami, kromka razowego chleba… lubię nawet to zmęczenie, które czuję w nogach i plecach po kilku godzinach wędrówki…

   

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

…ale… mimo wielu atrakcji i cudów natury… tęsknię do Sumówka… taka już ze mnie kaczka dziwaczka… siedliskowa…

  

 

 

czapla, mewa i perkoz dwuczuby

 

…czapla siwa, stoi często w bezruchu nad wodą w oczekiwaniu na zdobycz, stoi spokojnie, czatuje cierpliwie, aż ryba sama podpłynie pod jej dziób… jej oczy osadzone są bowiem w szczególny sposób, pod takim kątem, że stojaca u brzegu wody czapla zdaje się patrzeć do przodu, a tak naprawdę spoglada w dół… jest jednak niezwykle płochliwa, nie sposób zbliżyć się do niej, stąd też tylko jedno zdjęcie…

  

… mewa czarnogłowa… dotarła nad nasze wody z obszarów Morza Czarnego i Kaukazu… tak sobie dziwna mewa śmieszka 😉

  

…perkoz dwuczuby… jego chakterystyczny image to rdzawo-czarna kryza, młode z czarno-białymi pasami na głowie, na zdjęciach, wiem dość kiepskich, ale zaobserwować można jak dorosły osobnik chwyta rybę, by podarować ją młodemu…  ptaki te są niezwykle czujne, nurkują doskonale, zwłaszcza gdy intruz, choćby najcichszy, do nich się zbliża… 

 

 

 

 

 

 

 

 

na leśnym dukcie zagubieni

…wrzesień i październik to piękne miesiące sprzyjające pieszym, rowerowym wycieczkom… po zielonych jeszcze zieleni głębią, pachnących wczesną jesienią duktach leśnych, wytyczonych ręką organizacji turystycznych, przemyślanych szlakach czy nieoznaczonych, wijących się w gąszczu drzew…uwikłanych we własne sploty myśli ścieżek….

…każda z tych dróg jest dobra i właściwa, jeśli do celu prowadzi… a cel różnym i dla każdego innym przecież celem się staje…

…przemierzać zagajniki leśne, rozglądać się, przyglądać mrówkom, zwierzętom, drzewom, liczyć dendronologiczne słoje na pniu drzew powalonych, podglądać jak żyje las i jego mieszkańcy…  i tym właśnie życiem się cieszyć… to cel do osiągnięcia dla mnie… teraz już osiągalny…

  

 

 

 

  

 

 

 

 

 

 

 

… spotkanie z mieszkańcami lasu zawsze bywa dla mnie  frapujące… jestem przecież w ich świątyni i tę świątynię pragnę uszanować… i w oczy głęboko spojrzeć zbłąkanej na mej drodze istocie, a może na odwrót …?…  

  

 

 

 

 

 

niespodzianka

 

…w tym tygodniu spotkała mnie miła niespodzianka…

…kiedy przyglądałam się różowym pociągnięciom pędzla na błękitnym tle, gdy dostrzegłam pierwszy pióropusz wśród pampasowej trawy… i podziwiałam cytynowe kwiaty dziewanny… do leśnego siedliska przyjechał wielki samochód…

 

  

 

 

  

 

 

… kurierski samochód, a sympatyczny pan wytaszczył z niego dla mnie ogromne pudło…

…podekscytowana rozpakowałam karton, choć nie było to wcale łatwe, a w środku spoczywały sobie dorodne sadzonki rozchodnika oraz szklana butelka z pomarańczową zawartością :-)))

…wyszukany, wytworny, niesamowity prezent od Eremi…

…sadzonki zaraz posadziłam w dogodnym miejscu, rozchodnik będzie miał tam wielkie pole do popisu, kwiaty za radą ofiarodawczyni obciełam i do porcelanowego dzbanuszka włożyłam… 

….butelkę, a co tam, odkorkowałam i poczułam subtelny zapach dojrzałej brzoskwini, do kieliszków nalałam i degustację rozpoczęłam…  cudowny smak, Eremi niesamowitą Sangrię Brzoskwiniową wyczarowała… a ja mogę teraz, podziwiając kwiaty rozchodnika, rozkoszować się jej smakiem…

 

 

 

 …Eremi dziękuję bardzo, toast za Twoje zdrowie oraz wszystkich odwiedzających mój świat, wznoszę :-)))

 

 

 

kogo na szlakach wodnych spotkać można…

  

Spływając kajakiem, odchodzącego w meandry podświadomości lata, po okolicznych malowniczych jeziorach, uroczych rzekach i krętych ciekach wodnych Pojezierza, często dryfująca łupinka  nasza, sunęła sobie samotnie wśród ciszy powalonych drzew, gąszczu sitowia i tataraku,  krzyku dzikich kaczek, trzepocie skrzydeł kormoranów, asyście wyprofilowanych łabędzich szyi…

lecz nie zawsze, czasem bowiem na drodze swej spotykaliśmy innych podróżników…

 

 

..kowbojski duet na Skarlance..

 

 

 

…damę z parasolką na jeziorze Dębno…

 

 

 

…dwóch panów w łódce nie licząc…. młodzieży 😉 na jeziorze Kurzyny…

 

 

…panią i pana samochodzik na Partęczynach Wielkich…

 

 

…łódeczkę o cichym napędzie elektrycznym, innym bowiem głośnym pojazdom w Parku Krajobrazowym pływać nie wolno…

 

 

 …płetwonurka podziwiajacego podwodny rezerwat przyrody Bachotek…

 

 

…aportującego psa na jeziorze Strzemiuszek…

oraz wiele innych ciekawych postaci….

czarci kociołek Dominiki

 

Mój czarci kociołek to potrawa inspirowana zupą gulaszową  i węgierskim bograczem, ostra, gęsta, kolorowa, rozgrzewająca… i smaczna. Zupa w woku warzona, lecz z powodzeniem można ją przygotować w zwykłym garnku. Pokrojone w kostkę mięso z piersi indyka, obsypane tymiankiem, rozmarynem, ostrą i słodką papryką, curry, solą ziołową, naszpikowane świeżym imbirem i czosnkiem, w lodówce przez 24 godziny aromatu nabierało i teraz właśnie gotowe jest by w płyciznach gorącego oleju rzepakowego zaskwierczeć. W dalszej kolejności marchewki w kosteczkę pokrojone do woka wskakują, po chwili, poszadkowana cebula, kilka pieczarek, papryka żółta, zielona, czerwona, również malutka papryka chili, tę kroję na szczególnie maleńkie kawałeczki, obrane ze skórki ogrodowe pomidorki w ilości 6-7 sztuk, cukinia w kwadraciki przemieniona… całe towarzystwo w woku tonie. Przecier pomidorowy z zawartości jednego słoiczka zupę zagęszcza, przeciśnięte przez praskę 2 ząbki czosnku, zioła prowansalskie, bazylia, pieprz cayenne i co tam jeszcze, jak Babcia mówiła „na podorędziu” mam, do woka sypię, kiszone ogóreczki drobno pokrojone również, trochę wody… i mieszam.. mieszam… smakuję, solę, pieprzu, dodaję, smakuję… czarci kociołek jest do spożycia gotowy, choć lepszy jest na drugi dzień, kiedy wszystkie składniki przyprawami i ziołami przejdą. Zupa ta jest wielce iprowizowana i ma kilka wariantów, nigdy nie smakuje tak samo, zamiast mięsa często dodaję kawałki ryby i wówczas jest to czarcia zupa rybna. Jeśli potrawę zrobię jeszcze bardziej gęstą można potraktować ją jako sos do makaronu, możliwości są nieogranicone… należy tylko eksperymentować, stosować swoje ulubione składniki, fasolę, dynię, oliwki…. czego zajadając się czarcią zupą, wszystkim życzę 🙂 

 

 

 

 

 

Gród Foluszek

 

W ciepłą wrześniową sobotę, zaopatrzeni w wodę mineralną, kanapki, mapę i aparat fotograficzny ruszamy na pieszą wycieczkę. Zamierzamy z Leśnego Siedliska dotrzeć do Grodu Foluszek. Nie jest to daleka wycieczka, 5km w jedną stronę, ale kanapki w plenerze zawsze dobrze smakują :-). Wychodzimy z domu i jesteśmu od razu w lesie, idziemy najpierw dobrze nam znaną z codziennych spacerów drogą, mijamy „nasze jezioro” Sosno, mieniące się w promieniach słońca, docieramy do niebieskiego szlaku, który wśród sosnowgo lasu wije się wyraźną piaszczystą drogą. Wędrujemy wzdłuż pięknie położonego jeziora Łąki i w końcu ukazuje się nam jeziorko Czortek przy którym to, na niewielkim pagórkowatym wyniesieniu położony jest Gród Foluszek. Gród jest we władaniu Bractwa Rycerskiego Zamku Brodniciego, jest cały czas w trakcie tworzenia i rozbudowy, daleko mu jeszcze do końcowego efektu, niemniej jednak cały czas pełni on fukcję dydaktyczną jako Ośrodek Edukacji Historycznej. Dzisiaj witają nas tylko drewniane postacie, zastygłe w bezruchu rzeźby przedstawiające ludność średniowiecznego grodziska, chaty są zamknięte, punkty rzemieślnicze puste, ogień nie płonie… Pierwszy raz widzę Gród Foluszek bez kszątających się tu Gospodarzy, przyodzianych w historyczne stroje…

Zatem, raz jeszcze kiedy Foluszek będzie życiem tętnił, muzyka grać będzie, a  podpłomyki w język parzyć, przyjdę tu ponownie, aby tę średniowieczną atmosferę poczuć, inscenizację uchwycić… 

 

  

 

 

  

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

  

 

 

 

 

 

Skarlanki urok…

  

Skarlanka jest największym i najciekawszym dopływem Drwęcy, rzeka ta ma 37 km długości, swój początek bierze z mokradeł znajdujących się przy jeziorze Skarlińskim. Skarlanka przeszkód jest pełna w postaci poprzewracanych drzew, gałęzi, konarów i to właśnie stanowi jej urok… Podniebne smoki pochylają się nad wody odbiciem, przeglądają w jej lustrze, kłaniają się przepływającym rzeką postaciom, tarasują często swobodny przepływ kajakiem… to właśnie jest piękne…

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

  

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

weranda country

Od wczesnej wiosny do późnej jesieni moje życie przenosi się na werandę, która stanowi naturalne przedłużenie pokoju, życie domowe rzecz jasna i jego wszelkie aspekty, jak praca przy komputerze, czytanie książek, obieranie ogórków, spożywanie posiłków, picie porannej kawy, poobiednia drzemka i tym podobne inne twórcze lub prozaiczne czynności. Bardzo lubię ten czas ciągłego przebywania na powietrzu, zwłaszcza, że świeżością, zapachem, ilością tlenu, powietrze tutaj w lesie, mnie otacza, i do tego te ciągłe ptaków śpiewy, nawoływania, świerszczy pogrywanie… Mój ogród, ogród leśny jest  dziki, nieposkromiony, żyjący raczej własnym życiem, niż ujarzmiony ręką ogrodnika, ale… taki właśnie ogród leśny być przecież powinien, pełen drzew, krzewów, kwiatów… dowolnie sobie rosnących. Siedzę więc od wiosny do jesieni na werandzie w cieniu i słońcu, w deszczu, w grzmotach burzy i mgieł fantasmagorycznym czasie… a ogród cieszy mnie zmieniającymi się kolorami, grą świateł, rozgwieżdżonym nieben, słońca promykiem,  odwiedzającymi mnie Gośćmi…  czas płynie tu szybko, zbyt szybko…

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

goniąc kormorany

 

Każda wyprawa musi mieć swój cel, na dzisiejszą wycieczkę kajakową po największym z jezior Pojezierza Brodnickiego, Partęczyny Wielkie, zaplanowałam: znaleźć i sfotografować kormorana. Wyruszamy w pierwszą sobotę września, jest piękne, słoneczne wczesne popołudnie, wiosła zaurzają się miarowo w błękitnej, czystej wodzie, czuję przyjemne ciepło na ramionach i lekki powiew wiatru we włosach… Płyniemy na wyspę, tam bowiem dostrzegam uschnięte drzewa, a to oznaczać może, że właśnie tam kormorany przebywają…

 

 

 

 

 

  

 

Jest! Sylwetka kormorana śmiało rysuje się na biało-niebieskim tle… Wbrew powszechnym opiniom, nie jest to „paskudne ptaszysko” lecz piękny, dostojny ptak, lśni w słońcu jego czarne upierzenie, wygina się jego  wyprofilowana szyja… Niestety, to co kormoran po sobie pozostawia, to suche kikuty obumarłych drzew…

 

  

 

…po chwili dostrzegam, że nie jest on osamotniony…

 

 

 

… prawie na każdym drzewie siedzi grupa czarnych ptaków, niektóre z białymi, inne z czarnymi lecz wszystkie z pełnymi od ryb brzuszkami…

 

 

 

 

 

 

… teraz widzę, że to cała kolonia!

 

 

 

 

 

…zaniepokoiły się wyraźnie naszym towarzystwem, wydają dźwięki bardzo dla ucha przyjemne…

 

 

 

 

 

…płoszą się, raz po raz odlatują…

 

 

 

 

 

… nad głową słyszę trzepot skrzydeł… w niesamowicie licznej ilości… cudowne uczucie…

 

 

 

 

 

… i my do brzegu dobijamy :-))) cel został osiągnięty…!