Mikołajek z białą brodą

 

Pojaśniało. Wczorajszy mrok  przemienił się w poranny szron i przedpołudniowy, sypiący drobnymi płatkami śnieg. Cienka warstwa białego puchu sprawiła, że świat stał się ładniejszy, bardziej pogodny, wnosząc okruchy optymizmu  w skamieniałe z niemocy serca. Tykanie zegara nie brzmi już tak głucho, dźwięk telefonu nie napawa już lękiem, potrawy odzyskały zapach i smak, krótkie dni wydają się być dłuższymi… Czy to tylko złudzenie?

 

 

 

 

 

 

 

 

 

poszukując…

Beztroskie spacery po lesie stały się już tylko odległym wspomnieniem. O jesieni przypomina mi czerń wdzierająca się w przyblakłą jasność dnia. W moje serce wkradł się ból i smutek siejąc strach przed znakiem zapytania przyszłości. Poszukuję nadziei… chwytam ją, by po chwili rozłożyć bezradnie ręce… Moja Mama zachorowała, cierpię razem z Nią…

 

 

 

 

 

 

 

Jesienne portrety bandy trojga

 

Jako pierwsza ze słodką minką i puszystą kitą prezentuje się Kicia.

 

 

Ulubionym zajęciem Kici są wspinaczki, tym razem po drzewach, im wyżej, im bardziej niebezpiecznie tym lepiej…

 

 

Na dachu samochodu, interesujący się motoryzacją siedzi Miluś z pozorną obojętnością przyglądając się światu.

 

 

 

Kocurek również wspinaczki lubi, wdrapuje się na drzewa bez problemu, ale jak tu się dostać się na dół?

 

Zorka, czujna strażniczka Siedliska i oddana opiekunka kotów.

 

 

Mimo sędziwego wieku, w wolnych chwilach kręci młynki…

w kobiałkach, koszach i koszyczkach…

Ani listopadowe poranne mgły, ani coraz szybciej zapadający zmierzch, ani wiatr smagający policzki, ani zimne, wilgotne powietrze, ani nawet siąpiący deszcz nie są w stanie przeszkodzić mi w codziennej krzątaninie w szykującym się do zimowego snu ogrodzie. Nie są w stanie także zatrzymać mnie w wędrówkach po ozimych polach, bagnistych łąkach i pachnących igliwiem lasach Pojezierza. Z każdej eskapady, krótszej czy dłuższej, mniej czy bardziej ekscytującej przynoszę pełne kieszenie szyszek i żołędzi, przynoszę kosze przelewających się naręczy suchych roślin i ziół, namiastkę ostatnich kwitnących jeszcze kwiatów w ogrodzie, przynoszę kosze opadłych liści i innych leśnych skarbów. A w każdym z nich dostrzegam coś interesującego… kruchość, kolor, kształt, fakturę, zagubiony promień słońca, niesłychaną wolę życia,  niedoskonałość, nieuchronność   przemijania…

 

 

 

 

 

 

 

 

 

jesienne impresje

Mój blog został przeniesiony na platformę WordPress, nie ja byłam tej przeprowadzki inicjatorką i wykonawcą lecz administrator Onet.

Przepraszam wszystkich za początkowe trudności z wpisywaniem komentarzy, zmieniłam szablon i teraz już ta funkcja działa poprawnie. Z pisaniem notek i wstawianiem grafiki nie mam problemu lecz niektóre opcje na blogu  są nieaktywne i pewnie trochę czasu mi zajmie  odnalezienie przyczyny ich niemocy, która zapewne okaże się niemocą moją…

W  każdym  razie  łatwiej  jest  prowadzić  półciężarówkę  jedną  ręką,       a drugą robić zdjęcia niż rozgryzać tajniki nowej blogowej platformy…

 

 

 

 

 

Tylko spokój może mnie uratować 😉

 

 

 

żurawiu, wpadnij do Siedliska…

Myślałam, że żurawie już odleciały, od kilku tygodni bowiem na pobliskich polach i mokradłach nie widać ich wyprostowanych sylwetek, dostojnie kroczących po świeżo zasianych polach. Jednak dzisiaj posłyszałam znajome odgłosy, donośny klangor miło zabrzmiał w ciszy Siedliska. Zadarłszy głowę ku niebu zobaczyłam kolejny już tej jesieni, klucz odlatujących żurawi. 
  
  
  
W mej głowie powstała irracjonalna myśl…  żurawiu, wpadnij do Siedliska… 😉
  
  
  
  
  
Żurawie odleciały, a do Siedliska wpadli inni sympatyczni goście, choć oblicza mają raczej srogie…
 
 
  

lubię jesień

lubię jesień
jej tonację złoto-rudą
jej czerwienie i brązy
lubię poranne mgły
i popołudniowe mżawki
lubię zapach kasztanów
grzybów i mokrej ziemi
lubię kiedy liście wiatr unosi
 jak szeleszczą gdy po nich stąpam
lubię nawet smutki listopada
jego zagniecenia 
szare zmarszczki
jego chłody i melancholie
jego kaprysy i nadzieje
lubię ogień
gdy w kominku płonie
a ja mogę ogrzać się
w jego basku
  
  
 
 
  
  
  
  
  
  

o Zorce i zniczku

W mglisty październikowy poranek otulona jeszcze miękką pierzynką snu,  przez okno dostrzegam Zorkę, która znacznie wcześniej niż ja  kolejny jesienny dzień powitała. Zorka leży w ciepłym posłaniu na tarasie i uparcie wpatruje się w jeden punkt, tuż obok swoich łapek.
  
Rozmawia sobie zapewne z żukiem lub pająkiem, myślę sobie popijając kawę, lecz kiedy bliżej do okna podchodzę…
  
  
  
…okazuje się, że Zorka wpatruje się w maleńkiego ptaszka, a jej zainteresowanie zostaje przez ptaszka odwzajemnione. Cichutko jak tylko to możliwe otwieram drzwi i wychodzę na zewnątrz. Zorka i ptaszek nie przeszkadzają sobie we wzajemnej niewerbalnej konwersacji. 
  
  
Ptaszek jest maleńki,  pisklę w październiku? niemożliwe, tego gatunku nie znam więc wertuję katalog ptaków ze zdjęciami i opisem, ale żaden „egzemplarz” do rzeczonego ptaszka nie pasuje. Na szczęście wśród moich Gości oprócz entuzjastów przyrody znajdują się także miłośnicy, fachowcy i naukowcy o szerokiej wiedzy również i ornitologicznej. Okazuje się, że ten ptaszek to zniczek, jeden z najmniejszych europejskich ptaków, bardzo rzadko spotykany.
  
Na wierzchu głowy u samicy znajduje się żółta kreska w czarnej obwódce, u samców jest ona pomarańczowa. Podczas zagrożenia, zaniepokojenia czy podczas toków samiec stroszy piórka na wierzchu głowy i właśnie od owego pomarańczowego „znicza” pochodzi polska nazwa tego ptaszka. Ptasi kolega Zorki okazał się więc samiczką.
  
  
Po trwających wieczność (dla ptaszka) minutach takiego wzajemnego oglądania się, Zorka – zniczek, zniczek – ja, ptaszek decyduje się odlecieć. Przypuszczam, że uderzył on w szybę i ogłuszyło go to nieprzyjemnie, musiał ochłonąć, aby polecieć dalej, ochłonąć niemalże w objęciach owczarka..,  dobrze, że koty spały w domu i zniczka w ogóle nie poznały, bo finał mógł wyglądać zupełnie inaczej.