Umówiłam się z nim na leśnej polanie, czekam… wystawiam twarz w stronę promieni słońca, zamykam oczy, czuję przyjemne ogarniające policzki i szyję… ciepło, stopy schowane w cieniu, uwięzione są jeszcze przez chłód bijący od ziemi pokrytej śniegiem. Teraz słońce znika za chmurką, otwieram oczy i z zadartą ku niebu głową, przyglądam się konarom drzew, kiwają się kołysane przez lekki wiatr. Stuk-puk, stuk-puk… słyszę jak dzięcioł rytmicznie uderza w drzewo, szykuje sobie dziuplę… oddycham głęboko… Zorka siedzi nasłuchując, z charakterystyczną dla psa wyczekującą postawą, łowi zapachy niesione przez wiatr… wstaje i z ogonem uniesionym do góry, spoglądając raz na mnie, raz w stronę głębi lasu, informuje, że ktoś się zbliża, trzaskają łamane gałązki… Znowu słońce oświetla leśną polanę, widzę go jak idzie powoli, pewnie, z gołą głową, długi grafitowy płaszcz nie bardzo nadaje się na spacery po lesie… ceglasto-niebieski szal z fanazją zarzucony ma wokół szyi… czuję jak ogarnia mnie ciepło i radość… serce zaczyna bić szybciej, głośniej… słyszę melodyjny fletowy śpiew… na gałęzi dostrzegam czarnego ptaka z czerwonym dziobem… to kos, rozgląda się, przekrzywia główkę… ciak-ciak wesoło woła… Nadchodzi, spogląda na mnie, uśmiecha się, polana rozświetla się jeszcze bardziej, w dłoniach coś trzyma… to zielona doniczka o płaskim kształcie, a w niej piękne, białe przebiśniegi, w drugiej dłoni, mocno ściska papierową torebkę… podchodzi… jest wysoki, pogodny, w jego szaro-niebieskich oczach błyskają figlarne iskierki… Uszy i dłonie ma lekko czerwone od zimna, wręcza mi przebiśniegi, otwiera torebkę i częstuje… wyciągam migdały… białe bez skórki i brązowe… smakuję je, białe są słodkie, delikatne, te w skórce chrupiące lecz wyczuwam w nich nutkę goryczy… delektuję się ich smakiem, zjadam na przemian raz słodki i aksamitny, raz cierpki i gorzki… marcowe migdały…