deszcz dzwoni jesienny

 

 

… siedzę sobie na werandzie, piję herbatę z miodem i cytryną, czytam książkę o „Kocie, który lubił Brahmsa”, wygrzewam się w promieniach jesiennego słońca…

… i nagle rozpoczyna się spektakl…

…dzwonią niczym delikatne dzwoneczki, tańczą niczym srebrne igiełki, spadają z nieba.. w różnym tempie, raz z impetem, po chwili snują się tylko mieniąc i połyskując na zielono-bursztynowym tle… a wszystko to przy akompaniamencie skrzypiec, deszczu i wiolonczeli…

…koncert podwójny…

 

 

 

  

 

…natura maluje najpiękniejsze obrazy…

  

 

 

 

 

 

na podwórkach, polach i pastwiskach…

 
…na podwórkach nawet ptactwo domowe przebiera się w jesienne szaty…
 
 
 
 
… na pastwiskach i łąkach zwierzęta korzystają z ostatnich, ciepłych jesiennych dni…
 
 
 
 
 
 
 
 
…psiaki zamiast pilnować domu, jak na bojowe psy przystało, bawią się w najlepsze…
 
 
 
 
…na polu młoda dzika świnka ucięła sobie poobiednią drzemkę…
 
 
 
 
…i tylko gęsi domowe robią wiele hałasu..
 
 
 
 
 
 
…awanturując się i pyskując wprost do aparatu…
 
 
 

złota jesień do Sumówka już dotarła

 

…piękne, słoneczne jesienne dni, pełne delikatnych rozedrganych liści wokół nieba rozciągniętych niczym misternie utkana pajęczyna…

…dni intensywnych barw, mieniących się brązem, złotem i czerwienią… na drzewach, krzewach, winoroślach…

…dni, kiedy trzeba uważać, aby nie wpaść na aksamitne, wytworne kapelusze, ścielące się wśród mchu, żołędzi i zeschniętych liści…

…dni pełne zapachu lasu i odchodzącego lata, nawoływania zbierających się do odlotu, żurawi…

… siedliskowe żurawie odleciały do Hiszpanii i Tunezji już jakiś czas temu, teraz dzień i noc słyszę klangor żurawi, które lecą chyba ze wschodu, zbierają się tu niedaleko i  głośno omawiają trasę swej jesiennej wędrówki…

…w te piękne październikowe dni przemierzam leśne ścieżki Pojezierza, a szelest opadających liści nieustannie   mnie zachwyca…  to dopiero początek złotej jesieni…

 

  

 

 

  

 

 

 

 

 

 

 

  

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Tatry-Pojezierze Brodnickie

 

…ostatnie tęskne spojrzenie na tatrzańskie szczyty, ostatnia pożywna czarka kwaśnicy pałaszowana w schronisku na góskim szlaku, ostatni łyk zimnej wody zaczerpnięty z wartko płynącego potoku, w doliny urok spojrzenie ostatnie… tego roku, rzecz jasna…

 … do domu wracać pora…

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

…wyjeżdżałam z siedliska ponad tydzień temu, latem, a powróciłam jesienią, jakże piękną, ciepłą, słoneczną, kolorową…

 

 

 

Sumówko-Kraków-Zakopane

 

…wędruję sobie wakacyjnie po klimatycznych uliczkach Krakowa w piękne słoneczne jesienne dni… przyglądam się zabytkom, podziwiam koniki pracujące w paradnej gali, popijam kawę w ulubionych krakowskich zakątkach… 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

… przemierzam tatrzańskie bezkresne szlaki, cieszy mnie błękit nieba, niesamowite piękno gór, mgły snujące się między szczytami, kromka razowego chleba… lubię nawet to zmęczenie, które czuję w nogach i plecach po kilku godzinach wędrówki…

   

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

…ale… mimo wielu atrakcji i cudów natury… tęsknię do Sumówka… taka już ze mnie kaczka dziwaczka… siedliskowa…

  

 

 

czapla, mewa i perkoz dwuczuby

 

…czapla siwa, stoi często w bezruchu nad wodą w oczekiwaniu na zdobycz, stoi spokojnie, czatuje cierpliwie, aż ryba sama podpłynie pod jej dziób… jej oczy osadzone są bowiem w szczególny sposób, pod takim kątem, że stojaca u brzegu wody czapla zdaje się patrzeć do przodu, a tak naprawdę spoglada w dół… jest jednak niezwykle płochliwa, nie sposób zbliżyć się do niej, stąd też tylko jedno zdjęcie…

  

… mewa czarnogłowa… dotarła nad nasze wody z obszarów Morza Czarnego i Kaukazu… tak sobie dziwna mewa śmieszka 😉

  

…perkoz dwuczuby… jego chakterystyczny image to rdzawo-czarna kryza, młode z czarno-białymi pasami na głowie, na zdjęciach, wiem dość kiepskich, ale zaobserwować można jak dorosły osobnik chwyta rybę, by podarować ją młodemu…  ptaki te są niezwykle czujne, nurkują doskonale, zwłaszcza gdy intruz, choćby najcichszy, do nich się zbliża… 

 

 

 

 

 

 

 

 

na leśnym dukcie zagubieni

…wrzesień i październik to piękne miesiące sprzyjające pieszym, rowerowym wycieczkom… po zielonych jeszcze zieleni głębią, pachnących wczesną jesienią duktach leśnych, wytyczonych ręką organizacji turystycznych, przemyślanych szlakach czy nieoznaczonych, wijących się w gąszczu drzew…uwikłanych we własne sploty myśli ścieżek….

…każda z tych dróg jest dobra i właściwa, jeśli do celu prowadzi… a cel różnym i dla każdego innym przecież celem się staje…

…przemierzać zagajniki leśne, rozglądać się, przyglądać mrówkom, zwierzętom, drzewom, liczyć dendronologiczne słoje na pniu drzew powalonych, podglądać jak żyje las i jego mieszkańcy…  i tym właśnie życiem się cieszyć… to cel do osiągnięcia dla mnie… teraz już osiągalny…

  

 

 

 

  

 

 

 

 

 

 

 

… spotkanie z mieszkańcami lasu zawsze bywa dla mnie  frapujące… jestem przecież w ich świątyni i tę świątynię pragnę uszanować… i w oczy głęboko spojrzeć zbłąkanej na mej drodze istocie, a może na odwrót …?…  

  

 

 

 

 

 

niespodzianka

 

…w tym tygodniu spotkała mnie miła niespodzianka…

…kiedy przyglądałam się różowym pociągnięciom pędzla na błękitnym tle, gdy dostrzegłam pierwszy pióropusz wśród pampasowej trawy… i podziwiałam cytynowe kwiaty dziewanny… do leśnego siedliska przyjechał wielki samochód…

 

  

 

 

  

 

 

… kurierski samochód, a sympatyczny pan wytaszczył z niego dla mnie ogromne pudło…

…podekscytowana rozpakowałam karton, choć nie było to wcale łatwe, a w środku spoczywały sobie dorodne sadzonki rozchodnika oraz szklana butelka z pomarańczową zawartością :-)))

…wyszukany, wytworny, niesamowity prezent od Eremi…

…sadzonki zaraz posadziłam w dogodnym miejscu, rozchodnik będzie miał tam wielkie pole do popisu, kwiaty za radą ofiarodawczyni obciełam i do porcelanowego dzbanuszka włożyłam… 

….butelkę, a co tam, odkorkowałam i poczułam subtelny zapach dojrzałej brzoskwini, do kieliszków nalałam i degustację rozpoczęłam…  cudowny smak, Eremi niesamowitą Sangrię Brzoskwiniową wyczarowała… a ja mogę teraz, podziwiając kwiaty rozchodnika, rozkoszować się jej smakiem…

 

 

 

 …Eremi dziękuję bardzo, toast za Twoje zdrowie oraz wszystkich odwiedzających mój świat, wznoszę :-)))

 

 

 

kogo na szlakach wodnych spotkać można…

  

Spływając kajakiem, odchodzącego w meandry podświadomości lata, po okolicznych malowniczych jeziorach, uroczych rzekach i krętych ciekach wodnych Pojezierza, często dryfująca łupinka  nasza, sunęła sobie samotnie wśród ciszy powalonych drzew, gąszczu sitowia i tataraku,  krzyku dzikich kaczek, trzepocie skrzydeł kormoranów, asyście wyprofilowanych łabędzich szyi…

lecz nie zawsze, czasem bowiem na drodze swej spotykaliśmy innych podróżników…

 

 

..kowbojski duet na Skarlance..

 

 

 

…damę z parasolką na jeziorze Dębno…

 

 

 

…dwóch panów w łódce nie licząc…. młodzieży 😉 na jeziorze Kurzyny…

 

 

…panią i pana samochodzik na Partęczynach Wielkich…

 

 

…łódeczkę o cichym napędzie elektrycznym, innym bowiem głośnym pojazdom w Parku Krajobrazowym pływać nie wolno…

 

 

 …płetwonurka podziwiajacego podwodny rezerwat przyrody Bachotek…

 

 

…aportującego psa na jeziorze Strzemiuszek…

oraz wiele innych ciekawych postaci….

czarci kociołek Dominiki

 

Mój czarci kociołek to potrawa inspirowana zupą gulaszową  i węgierskim bograczem, ostra, gęsta, kolorowa, rozgrzewająca… i smaczna. Zupa w woku warzona, lecz z powodzeniem można ją przygotować w zwykłym garnku. Pokrojone w kostkę mięso z piersi indyka, obsypane tymiankiem, rozmarynem, ostrą i słodką papryką, curry, solą ziołową, naszpikowane świeżym imbirem i czosnkiem, w lodówce przez 24 godziny aromatu nabierało i teraz właśnie gotowe jest by w płyciznach gorącego oleju rzepakowego zaskwierczeć. W dalszej kolejności marchewki w kosteczkę pokrojone do woka wskakują, po chwili, poszadkowana cebula, kilka pieczarek, papryka żółta, zielona, czerwona, również malutka papryka chili, tę kroję na szczególnie maleńkie kawałeczki, obrane ze skórki ogrodowe pomidorki w ilości 6-7 sztuk, cukinia w kwadraciki przemieniona… całe towarzystwo w woku tonie. Przecier pomidorowy z zawartości jednego słoiczka zupę zagęszcza, przeciśnięte przez praskę 2 ząbki czosnku, zioła prowansalskie, bazylia, pieprz cayenne i co tam jeszcze, jak Babcia mówiła „na podorędziu” mam, do woka sypię, kiszone ogóreczki drobno pokrojone również, trochę wody… i mieszam.. mieszam… smakuję, solę, pieprzu, dodaję, smakuję… czarci kociołek jest do spożycia gotowy, choć lepszy jest na drugi dzień, kiedy wszystkie składniki przyprawami i ziołami przejdą. Zupa ta jest wielce iprowizowana i ma kilka wariantów, nigdy nie smakuje tak samo, zamiast mięsa często dodaję kawałki ryby i wówczas jest to czarcia zupa rybna. Jeśli potrawę zrobię jeszcze bardziej gęstą można potraktować ją jako sos do makaronu, możliwości są nieogranicone… należy tylko eksperymentować, stosować swoje ulubione składniki, fasolę, dynię, oliwki…. czego zajadając się czarcią zupą, wszystkim życzę 🙂