Beztroskie spacery po lesie stały się już tylko odległym wspomnieniem. O jesieni przypomina mi czerń wdzierająca się w przyblakłą jasność dnia. W moje serce wkradł się ból i smutek siejąc strach przed znakiem zapytania przyszłości. Poszukuję nadziei… chwytam ją, by po chwili rozłożyć bezradnie ręce… Moja Mama zachorowała, cierpię razem z Nią…
Ani listopadowe poranne mgły, ani coraz szybciej zapadający zmierzch, ani wiatr smagający policzki, ani zimne, wilgotne powietrze, ani nawet siąpiący deszcz nie są w stanie przeszkodzić mi w codziennej krzątaninie w szykującym się do zimowego snu ogrodzie. Nie są w stanie także zatrzymać mnie w wędrówkach po ozimych polach, bagnistych łąkach i pachnących igliwiem lasach Pojezierza. Z każdej eskapady, krótszej czy dłuższej, mniej czy bardziej ekscytującej przynoszę pełne kieszenie szyszek i żołędzi, przynoszę kosze przelewających się naręczy suchych roślin i ziół, namiastkę ostatnich kwitnących jeszcze kwiatów w ogrodzie, przynoszę kosze opadłych liści i innych leśnych skarbów. A w każdym z nich dostrzegam coś interesującego… kruchość, kolor, kształt, fakturę, zagubiony promień słońca, niesłychaną wolę życia, niedoskonałość, nieuchronność przemijania…
Mój blog został przeniesiony na platformę WordPress, nie ja byłam tej przeprowadzki inicjatorką i wykonawcą lecz administrator Onet.
Przepraszam wszystkich za początkowe trudności z wpisywaniem komentarzy, zmieniłam szablon i teraz już ta funkcja działa poprawnie. Z pisaniem notek i wstawianiem grafiki nie mam problemu lecz niektóre opcje na blogu są nieaktywne i pewnie trochę czasu mi zajmie odnalezienie przyczyny ich niemocy, która zapewne okaże się niemocą moją…
W każdym razie łatwiej jest prowadzić półciężarówkę jedną ręką, a drugą robić zdjęcia niż rozgryzać tajniki nowej blogowej platformy…