kolacja na cztery ręce

Wątróbka drobiowa z cebulką i jabłuszkiem stanowi dzisiejszą kameralną kolację. Wątróbkę oczyszczam, myję i dobrze osuszam. Kroję cebulkę i to ją najpierw przesmażam na patelni z odrobiną oleju rzepakowego, kiedy jest gotowa przekładam na talerzyk. Teraz na mocno rozgrzaną patelnię rzucam wątróbkę, w takiej właśnie postaci, bez mąki. Skwierczy cudownie rumieniąc się… mieszam raz po raz… przygotowuję  jabłko, kroję je na ćwiartki. Kiedy wątróbka jest już prawie gotowa dodaję jabłko i przykrywam patelnię pokrywką, czekam aż jabłuszko zrobi się miękkie, ale się nie rozpadnie …   wrzucam przesmażoną wcześniej cebulkę, sypię majeranek, troszkę pieprzu i na końcu sól. Podaję na sałacie, z ogórkiem kiszonym i dwoma małymi ziemniaczkami 😉  Wątróbka jest krucha, delikatna i chrupiąca… mniam… zawiera dużo żelaza, kwas foliowy, wit. A oraz B.  Dzisiejsza kolacja była  wczesna i obfita, obiad bowiem stanowiło drugie śniadanie…

 

 

…a po kolacji dobremu trawieniu sprzyja filiżanka  zielonej herbaty i maleńka kosteczka czekolady… no i może odrobinka czerwonego, wytrawnego wina…

  

 

 

magia ognia

…jest symbolem słońca, życia, ciepła, siły witalnej, zapału, miłości, potęgi … wieczności, praprzyczyny … daje światło i ciepło, buduje nastrój, tworzy klimat, łączy osoby wpatrzone w jego magię...

 

 

…w długie zimowe wieczory jest  radością rozgrzewającą swą mocą wszystkich skupionych wokół …

    

 

wpatruję się w jego nieokiełznane płomienie, podziwiam migocące obrazy… czuję jego niesamowitą siłę… przyjemne ciepło…buchający żar…

   

 

czekając na…

Jezioro Sosno, duże, głębokie, polodowcowe, dziś jeszcze uśpione i milczące, lecz już niedługo kaczki, łabędzie, perkozy… gwarem swego bytowania jezioro zapełnią… pozostaje mi zatem tylko cierpliwie czekać na te skrzydlate piękności… napawając się tymczasem spokojem i ciszą,  wypatrując śladów bardzo nieśmiało nadchodziącej wiosny

  

 

 

 

                                                                                     

 

marcowe migdały

 

Umówiłam się z nim na leśnej polanie, czekam… wystawiam twarz w stronę promieni słońca, zamykam oczy, czuję przyjemne ogarniające policzki i szyję… ciepło, stopy schowane w cieniu, uwięzione są jeszcze przez chłód bijący od ziemi pokrytej śniegiem. Teraz słońce znika za chmurką, otwieram oczy i z zadartą ku niebu głową, przyglądam się konarom drzew, kiwają się kołysane przez lekki wiatr. Stuk-puk, stuk-puk… słyszę jak dzięcioł rytmicznie uderza w drzewo, szykuje sobie dziuplę… oddycham głęboko… Zorka siedzi nasłuchując, z charakterystyczną dla psa wyczekującą postawą, łowi zapachy niesione przez wiatr… wstaje i z ogonem uniesionym do góry, spoglądając raz na mnie, raz w stronę głębi lasu, informuje, że ktoś się zbliża, trzaskają łamane gałązki… Znowu słońce oświetla leśną polanę, widzę go jak idzie powoli, pewnie, z gołą głową, długi grafitowy płaszcz nie bardzo nadaje się na spacery po lesie… ceglasto-niebieski szal z fanazją zarzucony ma wokół szyi… czuję jak ogarnia mnie ciepło i radość… serce zaczyna bić szybciej, głośniej… słyszę melodyjny fletowy śpiew… na gałęzi dostrzegam czarnego ptaka z czerwonym dziobem… to kos, rozgląda się, przekrzywia główkę… ciak-ciak wesoło woła…  Nadchodzi, spogląda na mnie, uśmiecha się, polana rozświetla się jeszcze bardziej, w dłoniach coś trzyma… to zielona doniczka o płaskim kształcie, a w niej piękne, białe przebiśniegi, w drugiej dłoni, mocno ściska papierową torebkę… podchodzi… jest wysoki, pogodny, w jego szaro-niebieskich oczach błyskają figlarne iskierki… Uszy i dłonie ma lekko czerwone od zimna, wręcza mi przebiśniegi, otwiera torebkę i częstuje… wyciągam migdały… białe bez skórki i brązowe… smakuję je, białe są słodkie, delikatne, te w skórce chrupiące lecz wyczuwam w nich nutkę goryczy… delektuję się ich smakiem, zjadam na przemian raz słodki i aksamitny, raz cierpki i gorzki… marcowe migdały…