Słyszę pukanie do drzwi, biegnę więc, aby je otworzyć, na progu stoi mężczyzna, o trudnym do określenia wieku, chłodnych niebieskich oczach, bladej twarzy, czerwonym od mrozu nosem. Ubrany jest w kożuch, na którym mienią się płatki świeżego śniegu, w skostniałej dłoni ściska czapkę, na butach ma rakiety śnieżne, aby łatwiej mógł brnąć w białych zaspach.
Wydaje mi się znajomy..?
Proponuję, aby wszedł i napił się gorącej herbaty, ale odmawia, prosi, żebym to ja wyszła na zewnątrz. Zorka jest spokojna, więc ja również.
Wychodzę z domu, a on grube płótna materiału przede mną rozpościera, białe, szare i błękitne; na głowę i oczy sypie drobne iskrzące się śnieżynki.
Myślę sobie, że jest miły i zabawny, ale właśnie w tym momencie chmurnie na mnie spogląda, jakby chciał mnie przestraszyć.
Mówi, że przez 4 tygodnie pokręci się po okolicy, że oprócz kożucha ma jeszcze lżejszy płaszcz i kalosze, że nikt go nie lubi, bo podobno jest męczący, wymienia wady, które ludzie mu wytykają, to że jest szorstki, uszczypliwy, kapryśny, groźny i srogi, często niezdecydowany. Twierdzi, że wszyscy mają go dosyć.
Mówię, że to niemożliwe, że każdy ma przecież w sobie coś dobrego. I nagle olśniewa mnie, wiem już kim on jest, znam go nie od dziś… zaczynam dostrzegać jego pozytywne strony i mówię mu o tym, że mimo pewnej szorstkości bardzo lubią go dzieci i amatorzy sportów zimowych, miłośnicy gór i zabaw karnawałowych, że można na nim polegać, bo zawsze przychodzi punktualnie, a czasem nawet, tak jak w tym roku, szybko odchodzi, że jego nieprzewidywalność jest tajemnicą, a wszyscy przecież tajemnice lubią odkrywać, no i w końcu, że jego nawiększą zaletą jest to, iż przynosi Nadzieję.
Nadzieję na dłuższe dni, ptaków przyloty, promyków słońca igraszki, nadzieję na rychłe nadejście Wiosny. Jego chłodne oczy robią się cieplejsze, uśmiecha się lekko, obiecuje, że srogość w łagodność przemieni i więcej błękitu przyniesie. Zobaczymy…